ROK
ZE ŚWIĘTYMI SDB
2 kwietnia 1842 r. – 9 marca 1857 r.
Święto: 6 maja
Ten wychowanek ks. Bosko osiągnął świętość wypełnioną radością i karmioną częstą spowiedzią, Najświętszym Sakramentem i nabożeństwem do Maryi. Od samej młodości pragnął osiągnąć duchową doskonałość. Kiedy spotkał ks. Bosko i został jego uczniem, jego pragnienie świętości osiągnęło szczyt. Dominik jest jednym z najpiękniejszych owoców systemu prewencyjnego ks. Bosko, wspaniałym przykładem czystości i chrześcijańskiej miłości między przyjaciółmi. Choć był całkiem młody, zadziwiał ks. Bosko skrupulatnym wypełnianiem obowiązków, radością i pragnieniem bycia przyjacielem Jezusa. Zmarł na zapalenie płuc. Ks. Bosko od razu napisał jego biografię dla młodzieży. W 1954 r. został ogłoszony świętym.
Wiadomość o piętnastoletnim świętym jest bardzo ważna dla wszystkich wychowawców chrześcijańskich, a zwłaszcza dla żyjących charyzmatem ks. Bosko. Zachęcając powierzoną sobie młodzież do naśladowania przykładu tego świętego oraz do zawierzenia się jego wstawiennictwu wychowawcy pomogą młodzieży stać się autentycznymi i odważnymi świadkami Chrystusa pośród swoich rówieśników.
***
8 grudnia 1854 r., w dzień ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, do której Dominik miał szczególne nabożeństwo, po mszy św. i po uzyskaniu zdania swojego spowiednika, Dominik pogrążył się w modlitwie przy ołtarzu Maryi, odnowił swoje obietnice z I Komunii i potem wiele razy powtarzał słowa: „Maryjo, Tobie oddaję swoje serce; uczyń tak, by należało tylko do Ciebie. Jezus i Maryjo, bądźcie zawsze moimi przyjaciółmi. Bądźcie miłosierni i pozwólcie mi raczej umrzeć, niż był miał nieszczęście zgrzeszyć.”
„Kiedy Dominik pierwszy raz przybył do naszego Oratorium, przyszedł do mojego pokoju, aby oddać się pod moją opiekę. W jego oczy wpadło łacińskie zdanie, które często powtarzał św. Franciszek Salezy: Da mihi animas, ceatera tolle. Uważnie je przeczytał, a ja pragnąc, aby zrozumiał te słowa przetłumaczyłem: „Panie, daj mi dusze, resztę zabierz.” On zamyślił się na chwilę, a potem powiedział: „Zrozumiałem: tutaj nie handluje się pieniędzmi, tu handluje się duszami. Zrozumiałem. Mam nadzieję, że i moja dusza będzie uczestniczyła w handlu z Bogiem” (z życiorysu Dominika Savio opisanego przez ks. Bosko)
(Cyt.za: bosco.lt)
5 kwietnia 1891 r. – 22 stycznia 1904 r.
Wspomnienie: 22 stycznia
Urodziła się w Santiago, w Chile. Kiedy nagle umarł jej ojciec, matka z dwoma córkami uciekła do Argentyny, niedaleko Andów. W 1990 r. Laura została przyjęta do kolegium, które prowadziły, Córki Maryi Wspomożenia Wiernych. W następnym roku przyjęła Komunię św. i tak jak Dominik Savio, zobowiązała się kochać Boga całą sobą, być gotową umrzeć, byle by tylko nie popełnić grzechu. Wkrótce stała się wzorem przyjaźni z Jezusem oraz miłości apostolskiej. Była wierna codziennym obowiązkom. Pełna ufności znosiła i w bohaterski sposób przyjmowała fizyczne i moralne cierpienia, które były ponad jej wiek. Kiedy zrozumiała, że jej matka żyje w grzechu z ojczymem, ofiarowała się Panu za jej nawrócenie, wybrała ascezę i za zgodą spowiednika złożyła prywatne śluby ewangeliczne. Wykończona przez chorobę i cierpienie, przekazała matce swoją tajemnicę: „Mamo, ja umieram! Już dawno prosiłam Jezusa ofiarując swoje życie za ciebie, abym wywalczyła twój powrót do Niego… Mamo, czy przed śmiercią nie doświadczę radości z twojego nawrócenia?” Doświadczywszy tej radości zmarła w ten sam wieczór – 22 stycznia 1904 r.
Laura – pieśń czystości, dziecięcej miłości, ofiary.
W roku 1988, w roku jubileuszowym ks. Bosko, papież Jan Paweł II ogłosił Laurę błogosławioną.
***
Dyrektorka salezjańskiego instytutu, która przyjęła Laurę, pozostawiła taką notatkę: „Od pierwszych dni po przybyciu do kolegium Laura wyróżniała się swoim myśleniem i pobożnością przewyższającym jej wiek. Jej serce nie znajdowało spokoju i odpoczynku w żaden inny sposób, jak tylko w Bożych sprawach. Choć była jeszcze dzieckiem jej pobożność była dojrzała: niczego sztucznego ani żadnej przesady. We wszystkim była zwykła i normalna. Podczas modlitwy można było zauważyć jej świadome zanurzenie się w to, co czyniła. Z tą samą uwaga wykonywała inne swoje obowiązki. Zwykle mawiała: „Modlitwa czy praca – dla mnie to samo; to samo – modlić się, bawić, czy spać. Wykonując to, co polecono, wykonuję to, czego chce Pan. To najlepsza modlitwa.”
Kiedy przełożeni wydają polecenie, wykonajcie wszystko bez wahania. Nie bądźcie jak ci, którzy wzruszają ramionami, potrząsają głową, albo, co gorzej – odmawiają. Tacy ciężko obrażają samego Boga, który przez przełożonych poleca wykonać jedno albo drugie. (Ks. Bosko)
(Cyt.za: bosco.lt)
(1886 – 1905)
Wspomnienie: 11 maja
Zefiryn Namuncurá był synem ostatniego wodza indiańskiego plemienia araukanów.
Ojciec Zefiryna po naradzie ze starszyzną plemienną powiedział swojemu synowi, że wyruszy w długą podróż: „zawiozę cię do Buenos Aires, do szkoły białych. Jesteś bardzo zdolny. Jesteś ostania nadzieją naszego ludu. Jeśli zostaniesz żołnierzem lub politykiem, będziesz mógł bronić praw Araukanów. W przeciwnym razie nasz ród wyginie na zawsze.”
Ojciec zawiózł jedenastoletniego syna do stolicy i oddal do akademii Wojskowej. W krótkim czasie żelazna dyscyplina i złośliwe żarty rówieśników całkowicie zniechęciły Zefiryna. Poprosił on ojca, by zabrał go ze szkoły. Po zasięgnięciu rady prezydenta Republiki M. Namuncurá zaprowadził syna do salezjańskiego kolegium Piusa XI, w które w tym samym czasie odwiedzał biskup Jan Cagliero. Zefiryn poczuł się tutaj dosyć dobrze. Chłopak od razu pokazał swoją stanowczą wolę a zarazem widoczne było jego pragnienie całkowitej i nieograniczonej wolności. Przez kilka miesięcy odmawiał ustawiania się w kolejce razem z innymi. W szkole Zefiryn szubko nauczył się czytania i kaligrafii. Wielki ‘skok jakościowy’ nastąpił we wrześniu 1989 r., kiedy to młodzieniec przyjął pierwsza Komunię. Z wielką serdecznością, charakterystyczna dla swojego plemienia, dwunastoletni araukijczyk uważał to wydarzenie za zobowiązanie na całe życie.
Najpiękniejszymi momentami w życiu Zefiryna były te, gdy przyjeżdżał ks. Milanesio przywożąc mu rodzinne i plemienne wiadomości. Podczas tych spotkań w sercu Zefiryna zrodziło się pragnienie zastania nie politykiem czy wojskowym, ale księdzem – takim jak ks. Milanesio. Broniłby w ten sposób mógł bronić swoich ludzi przed białymi i alkoholem, który nadal wyniszczał jego plemię, a także przed barbarzyńskimi zwyczajami uważania zemsty za rzecz świętą a zabicie wroga za sprawę honoru.
Akurat w tych latach, kiedy coraz bardziej dorastał i umacniał się organizm młodzieńca nie ominęło go to, co zniszczyło zdrowie wielu Indian Południowej Ameryki. Będąc zdrowymi i niezwykle odpornymi w swoim środowisku, Indianie okazali się całkowicie bezsilni wobec zwykłych chorób przywiezionych przez białych: katar i zapalenie oskrzeli szybko zamieniało się w niszczącą tubylców gruźlicę. Wysoki i o szerokich plecach młodzieniec po czterech latach przeżytych w Buenos Aires zaczął kaszleć. Kaszel ten nie podawał się żadnemu leczeniu. Gdy bp Cagliero dowiedział się o tym, polecił Zefirynowi wrócić do ożywczego klimatu Viedma, gdzie sam się zatrzymał, a tam polecił zaprowadzić chorego do jego plemienia, które osadziło się na wysoko położonym zboczu gór. Piętnastolatek znów mógł objąć swojego starego ojca i braci. Trzydzieści dni oddychał świeżym powietrzem And, rozgryzał zębami pieczone na ognisku mięso dzikich zwierząt, sypiał w indiańskim namiocie wtulony w ciepłe futro lamy. Zefiryn poczuł się lepiej, lecz kaszel nadal nie przechodził: płuca już były zainfekowane, a nocne chłody pogarszały zdrowie młodzieńca.
W 1904 r. mons. J. Cagliero został mianowany arcybiskupem i został zaproszony do Rzymu do papieża. Zefiryn, który słabe zdrowie przyjmował, jako próbę z wielkiej miłości do Boga, poprosił monsiniora by zabrał go ze sobą. W tym czasie w Europie medycyna bardziej rozwinięta niż w Argentynie, lecz nie było lekarstw przeciw gruźlicy. J. Cagliero poradził się ze starym M. Namuncurá. Uzyskawszy zgodę ojca młodzieńca monsinior spełnił prośbę Zefiryna.
W gorącym sierpniu 1904 r. opuścili statek w Genewie. Gdy przybyli do Turynu ks. Rua, następca ks. Bosko przyjął ich po ojcowsku. Gdy nadeszła zima Zefiryn próbował kontynuować naukę w salezjańskiej szkole w Villa Sora, spokojnej wiosce otoczonej drzewami oliwnymi i winnicami położonej w okolicach Rzymu. Jeden z jego kolegów tak wspomina: „On był zawsze poważny, prawie smutny. Natomiast jego oczy zawsze się uśmiechały. W kościele wszyscy widzieli, jak Zefiryn był skupiony na modlitwie jak anioł”.
Leczenie nie dało rezultatu. Zapragnął ostatni raz przyjąć eucharystycznego Jezusa, któremu oddał bez reszty całe swoje życie. Życie Zefiryna zgasło 11 maja 1905 r.
Zefiryn został ogłoszony błogosławionym 25 listopada 2007 r. – to jeszcze jeden owoc wielkiego drzewa świętości salezjańskiej, jeszcze jeden młodzieniec potrafiący odnaleźć drogę do Nieba pod przewodem ks. Bosko i jego duchowych synów rozprzestrzenionych po całym świecie.
(Cyt.za: bosco.lt)
(1842 – 1912)
Wspomnienie: 30 stycznia
Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 roku w Pruchniku koło Jarosławia. Pochodził ze średnio zamożnej, wielodzietnej rodziny. Jego matka – Maria zajmowała się wychowywaniem dzieci, zaś ojciec – Jan był trzykrotnie wybierany na burmistrza. Bronisław wzrastał w atmosferze ciepła i miłości. Od początku wychowywany w duchu katolicyzmu, zauważał potrzeby innych i odznaczał się niezwykłą empatią.
Ukończył szkołę elementarną w Pruchniku, a następnie kształcił się w gimnazjum w Przemyślu, gdzie pod wpływem nauczycieli – ateistów i nieodpowiednich lektur, przeżył półtoraroczny kryzys wiary. Jednakże głos Boga, odzywający się w sercu Bronisława był silniejszy od wszelkich propagand i indoktrynacji. Za sprawą noweli Józefa Korzeniowskiego „Narożna Kamienica”, upadł na kolana i modlił się słowami: „Jeśli istniejesz, Boże, daj mi się poznać, a wszystko dla Ciebie gotowym uczynić”. Był to moment przełomowy w historii jego powołania. Uzyskawszy maturę w 1863 roku, wstąpił do seminarium w Przemyślu i już po czterech latach otrzymał święcenia prezbiteratu. Jego pierwszym miejscem kapłańskiej posługi była parafia Harta, gdzie dał się poznać jako ofiarny duszpasterz, spowiednik, kaznodzieja i nauczyciel katechizmu. Od 1870 roku pracował przy katedrze przemyskiej – był wikariuszem, kapelanem więziennym i katechetą.
Następnie ukończył studia filozoficzne i pedagogiczne na uniwersytetach Jana Kazimierza we Lwowie i Jagiellońskim w Krakowie, dzięki czemu zdobył bogatą wiedzę teoretyczną, którą następnie wykorzystywał w duszpasterstwie parafialnym i przekazywał alumnom w seminarium duchownym w Przemyślu, gdzie został wykładowcą.
Jako proboszcz parafii Gać, zaczął dostrzegać ogromne problemy społeczno – etyczne swoich parafian. Postanowił walczyć z alkoholizmem i próżnowaniem. Prowadził edukację w zakresie gospodarki rolnej. Za jego przyczyną otwarto spółdzielnie „Samopomoc Chłopska” i „Spółkę Tkaczy”, co spowodowało rozwój pszczelarstwa, sadownictwa, ogrodnictwa, tkactwa i przyczyniło się do podniesienia poziomu życia. W sercu ks. Markiewicza istotne miejsce zajmowała młodzież. To dla niej organizował czas, zapraszał do siebie, uczył gier i zabaw.
Wkrótce odczuł pragnienie wstąpienia do zgromadzenia zakonnego. Za zgodą biskupa wyjechał do Włoch, gdzie spotkał św. Jana Bosko. Odkrył, że droga życia salezjańskiego jest jego drogą. Odbył nowicjat, podczas którego uczył się bycia wychowawcą najbiedniejszej i opuszczonej młodzieży. 25 marca 1887 roku złożył uroczystą profesję zakonną na ręce księdza Bosko, a następnie pracował jako profesor oraz spowiednik sióstr salezjanek. Niespodziewanie zapadł na ciężką chorobę płuc i 20 marca 1892 powrócił do Polski. Został cudownie uzdrowiony dzięki wstawiennictwu jednej z przemyskich karmelitanek, która oddała Bogu swoje życie w zamian za zdrowie ks. Bronisława.
Zaraz po tym wydarzeniu rozpoczął zakładanie polskiej placówki salezjańskiej w Miejscu Piastowym. Otworzył szkołę gimnazjalną, zawodową, drukarnię, warsztaty rzemieślnicze i zakład wychowawczy. Do jego dzieł przybywało coraz więcej chłopców. Zaniepokoiło to władze austriackie, które rozpoczęły ataki wymierzone w działalność księdza Markiewicza. Ze względu na trudności jakie powstały w czasie przenoszenia dzieła salezjańskiego na ziemie polskie, ksiądz Markiewicz zdecydował się odłączyć od Towarzystwa św. Franciszka Salezego i utworzyć nowy zakon (michalici), którego patronem został św. Michał Archanioł. Choć pod inną nazwą, nadal pracował dla dobra młodzieży, wychowując ją na prawych chrześcijan i uczciwych obywateli, w duchu powściągliwości i umiłowania pracy.
Ks. Bronisław Markiewicz zmarł 29 stycznia 1912r. Jego dzieło jest nadal kontynuowane. Zgromadzenie św. Michała Archanioła zostało zatwierdzone w 1921r. (gałąź męska) i 1928r. (gałąź żeńska). Założyciel michalitów został beatyfikowany 19 czerwca 2005, a jego wspomnienie przypada 30 stycznia. Ze względu na podobny charyzmat od 2000 roku michalici należą do Rodziny Salezjańskiej ks. Bosko.
Akacjusz Cybulski SDB
(1918 – 1946)
Wspomnienie: 5 października
5 października wspominamy błogosławionego Alberta Marvelli, który zaangażowany w sprawy społeczne jako świecki, stał się dla wielu wzorem świętości. Również i dla nas jest on doskonałym przykładem na to, że można być w pełni człowiekiem i chrześcijaninem (jak nazwał go jego przyjaciel Benigno Zaccagnini), spełniając swoje zwyczajne obowiązki w duchu miłości do Boga i bliźniego.
Albert Marvelli urodził się 18 marca 1918 roku w Ferrarze (Włochy), jako drugi z sześciorga dzieci państwa Marvelli. Niewątpliwie jego rodzice byli dla niego wychowawcami w drodze do dojrzałej wiary, prowadzącej do szczytu świętości. Matka Maria Mayr Marvelli była czynnie zaangażowana w Akcji Katolickiej, Towarzystwie Opieki nad Dziewczętami i stowarzyszeniem charytatywnym Wincentego a Paulo. Jako wspaniała wychowawczyni, miała dobre i otwarte serce dla wszystkich dzieci przychodzących do kościoła parafialnego pw. Maryi Wspomożycielki Wiernych. Ojciec Alojzy jako przewodniczący parafialnego stowarzyszenia Wincentego a Paulo i członek różnych organizacji katolickich, a przy tym pracowity dyrektor banku, nigdy nie opuścił porannej Mszy Świętej, choć często był w podróży.
Gdy do władzy doszli faszyści, ojciec Alberta stracił pracę, przez co rodzina Marvelli z Rovigo przenosiła się z miejsca na miejsce, aż w roku 1931 na stałe zamieszkała w Rimini. Tutaj, Albert uczęszczając do oratorium i liceum klasycznego, poznał bliżej salezjanów. W wieku 15 lat stracił ojca, lecz pomimo tak dramatycznej sytuacji nie rozpaczał, a nawet sam stał się oparciem dla swojego rodzeństwa. W tym okresie zaczął pisać dzienniczek, który zrodził się z refleksji nad lekturą Ewangeli oraz O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis. Napisał także swój program życia, któremu był wierny do końca życia. Jego punkty były następujące:
- Rano modlitwa i, jeżeli to możliwe, rozmyślanie.
- Codzienne nawiedzenie kościoła i, jeżeli to możliwe, przystąpienie do sakramentów. O, gdybym mógł codziennie przystąpić do Komunii świętej.
- Codziennie odmówić różaniec.
- W żadnym wypadku nie szukać okazji do złego.
- Wieczorem modlitwa, rozmyślanie, rachunek sumienia.
- Pokonać największe niedoskonałości: lenistwo, nieumiarkowanie w jedzeniu, niecierpliwość, ciekawość i inne.
- W każdej trudności uciekać się do Jezusa. Jeżeli nie zachowam któregoś z tych punktów, nałożę sobie pokutę.
(Diario, s.16)
Pragnął promieniować Chrystusem, pomagając innym, okazując im radość i jak najlepiej wypełniając swoje obowiązki, co udowodnił m.in. tym, że zdobył drugie miejsce w konkursie na najlepszego ucznia w szkole. W 1936 roku jako student inżynierii w Bolonii pielęgnował kontakty z przyjaciółmi, nawiązywał nowe i kontynuował apostolską działalność. Siły do tego czerpał codziennie z sakramentów i modlitwy, której nauczyła go matka.
Po ukończonych studiach, kiedy to w czerwcu 1940 roku Włochy przystąpiły do wojny, Albert pracował w odlewni w Mediolanie, gdzie żywo interesował się problemami innych, zwłaszcza najuboższych. Jego poświęcenie potrzebującym wynikało z wkraczania coraz bardziej na drogę wyznaczoną przez Chrystusa, w czym pomogła mu Eucharystia i rozmyślanie.
Rok później otrzymał doktorat w dziedzinie inżynierii przemysłowej, ale zaraz potem został powołany do wojska, z którego został zwolniony po czterech miesiącach. W Rimini do 1943 roku był wykładowcą w Instytucie Techniczno-Przemysłowym, po czym ponownie musiał odbyć służbę wojskową. Było to dla niego trudne doświadczenie, także dlatego, że w tym samym czasie zginął jego młodszy brat Rafaello. Jednak bezgranicznie ufał w Bożą Opatrzność do tego stopnia, że miał pozytywny wpływ na żołnierzy z otoczenia, którzy przy nim wyzbyli się złych nawyków i złagodnieli.
8 września został zwolniony, po czym znalazł pracę w Instytucie Technicznym w Rimini, jednak z powodu bombardowań musiał opuścić miasto. Albert doskonale znał język niemiecki, dzięki czemu ocalił wielu młodych ludzi, którym groziła deportacja do Niemiec. Jednak sam jako świetnie wykształcony inżynier został tam wywieziony. Pociąg, którym jechał został ostrzelany, dlatego w całym tym zamieszaniu udało mu się zbiec.
Wraz z rodziną uciekł do San Marino. Mieszkali w kolegium, co nie przeszkadzało Albertowi w przyjmowaniu sakramentów, odmawianiu na głos różańca, organizowaniu żywności dla potrzebujących, przy czym niejednokrotnie narażał własne życie. Jednak po niecałym miesiącu, kiedy miasto zostało już wyzwolone, rodzina Marvelli wróciła do domu. Albert jako poważany i lubiany przez wszystkich, został członkiem Komitetu wyzwolenia, jak też przewodniczącym Związku Inteligencji Katolickiej, przy czym był nieprzerwanie zajęty sprawami ubogich.
Wieczorem, 5 października 1946 roku, wracając z kolacji u mamy w San Giuliano al Mare, został potrącony przez samochód, jadący z nadmierną szybkością. Umarł po dwóch godzinach w drodze do szpitala. Miał 28 lat. Jego pogrzeb był manifestacją ludzi różnych przekonań politycznych i religijnych, którzy darzyli go sympatią. Do grona błogosławionych zaliczony został przez Jana Pawła II 5 września 2004 roku.
kl. Marcin Giemzik(1904 – 1955)
Wspomnienie: 13 października
Bł. Aleksandra Maria da Costa bywa nazywana "ukrzyżowaną z Balazar". Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej. Przez 13 lat żyła tylko Komunią świętą.
Historia Aleksandry Marii da Costa zdaje się być wciąż mało znana. Urodziła się 30 marca 1904 roku w parafii Balazar w Portugalii. Była to Wielka Środa. Ochrzczona została 2 kwietnia w Wielką Sobotę. Jej życie można podzielić na dwa etapy. Pierwsze radosne 19 lat i 32 lata Drogi Krzyżowej z Jezusem cierpiącym. Pod koniec życia była nazywaną "ukrzyżowaną" lub "chorą z Balazar".
Przez całe życie była związana ze swoją wioską. Od szóstego roku życia uczyła się katechizmu, mając siedem lat przyjęła Pierwszą Komunię. Chętnie chodziła do kościoła, bo bardzo lubiła oglądać figury świętych. Rozkochała się w figurze Bolesnej Matki Bożej i św. Józefie. Opiekowała się nią siostra Diolinda. Matka musiała pracować od rana do wieczora, by wyżywić rodzinę. Jako dziecka była małą psotnicą. Ale chętnie pomagała w domu.
"Nie mogę sobie wyobrazić, że mały Jezus, mając taką Matkę jak Maryja, nie miał pieluch i ubranek. Nie mogę sobie wyobrazić, żeby mały Jezus był brudny. Chciałam zawsze być świętą, ale byłoby to dla mnie umartwienie nie do zniesienia, gdybym musiała iść do świętości w brudzie. Uważam, że Bóg nie chce ani brudu duszy, ani ciała".
Od 12 roku życia pracowała u bogatego gospodarza w sąsiedztwie. Wymagał pracy ponad siły i był ordynarny. Po pięciu miesiącach Aleksandra zrezygnowała z pracy u niego i poszła pracować na polu. Gdy skończyła 14 lat zaczęła budzić zainteresowanie u chłopaków. Przypomniał sobie o niej gospodarz, u którego pracowała. Pewnego dnia zjawił się w towarzystwie dwóch wyrostków domu Aleksandry. Jej siostra kazała zamknąć drzwi i kazała odejść mężczyznom, ci jednak przepuścili atak. Wdarli się do domu, rzucili na Diolindę i drugą dziewczynę, która była u da Costów, Aleksandra, by uchronić się przed gwałtem wyskoczyła przez okno. Spadła z 4 metrów.
"Poczułam ogromny ból w kręgosłupie. Z trudem podniosłam się, chwyciłam kawał kija z winnicy i pobiegłam do domu ratować siostrę i jej przyjaciółkę. Wywijając kijem, wołałam: <<Psy! Precz stąd!>>. Napastnicy uciekli, a my zmęczone wróciłyśmy do pracy. Chwilę później poczułam straszliwe bóle i musiałam się położyć do łóżka".
Następstwem upadku był postępujący paraliż. Gdy skończyła 19 lat nie mogła już wstać z łóżka. Była do niego przykuta do końca życia. Na początku choroby prosiła Boga o uzdrowienie. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem. W 1931 roku Jezus zaprasza Aleksandrę, aby razem z Nim złożyła siebie na ofiarę. Jej powołanie kryje się w słowach: "Kochać, cierpieć, wynagradzać". W 1936 roku czuje, że Jezus wzywa ją: "Pomóż mi zbawiać ludzi". Jej stan się pogarsza, a proboszcz decyduje się przynosić jej codziennie Komunię świętą.
3 października 1938 roku Aleksandra przeżywa po raz pierwszy Mękę Chrystusa. To przeżycie będzie się powtarzać aż do 20 marca 1942 roku. Ojciec święty poleca ks. Emmanuele Vilar zbadać całą sprawę.
Jezus trzykrotnie zapowiedział jej wybuch drugiej wojny światowej, jako karę za ciężkie grzechy. Aleksandra składa swoje życie, jako ofiarę dla ubłagania pokoju.
3 kwietnia 1939 roku jej stan znowu się pogarsza. Przestaje jeść. Do śmierci będzie żyła wyłącznie Komunią świętą, a więc 13 lat. 21 czerwca 1944 roku spotyka salezjanina ks. Umberto Pasquale, który będzie jej kierownikiem duchowym do samego końca. Przez 11 lat kapłan zebrał prawie 5 tysięcy stron dokumentacji tego, co Aleksandra mówiła do siostry, do niego, do nauczycielki z Balazar.
W 1945 roku ks. Umberto przynosi jej dyplom współpracownicy salezjańskiej. Swoje cierpienie ofiarowuje za współpracowników salezjańskich. Obok łóżka oprócz dyplomu prosi o zamieszczenie zdjęcia z kaplicy nowicjackiej z Mogofores, by jako siostra cierpiąca, wspierać ich przygotowanie do pracy salezjańskiej z młodzieżą. Napisze do nich:
"Mam was wszystkich w moim sercu. Zaufajcie: Jezus będzie zawsze z wami. Liczcie na mnie tu na ziemi i potem w niebie, gdzie będę was oczekiwać. Proszę was bardzo: módlcie się za mnie! Wasza Aleksandra."
W styczniu 1946 roku przeżywa mistyczne zmartwychwstanie i wniebowstąpienie. Jezus obieca jej również, że do jej grobu przywoła wielu grzeszników, którzy się nawrócą. Wielu pielgrzymów zacznie przychodzić do niej jeszcze za życia. Jezus powie do Aleksandry: "Przeżywasz teraz okres mojej publicznej działalności. Wiele dusz rozpali się dzięki twemu przykładowi wielką miłością do Eucharystii".
Od 9 kwietnia 1954 zaczyna mieć problemy ze wzrokiem. Swój pokój nazywa ciemnym więzieniem. 6 maja 1955 roku Maryja mówi do niej, że wkrótce po nią przyjdzie. Stało się to 13 października 1955 roku. Wokół niej była grupa ludzi. Szepcze do nich:
"Nie grzeszcie. Świat jest nic nie wart. To wszystko. Przystępujcie często do Komunii świętej. Każdego dnia odmawiajcie różaniec. Z Bogiem, do zobaczenia w niebie".
Zmarła wieczorem mówiąc: "idę do nieba". 25 kwietnia 2004 roku Alexandra Maria da Costa została ogłoszona błogosławioną.
Tekst na podstawie książki: Ks. S. Schmidt SDB, Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Wydawnictwo Salezjańskie 1997
(cyt.za: gosc.pl)
(1899 – 1955)
Wspomnienie: 9 lutego
Euzebia Palomino urodziła się 15 grudnia 1899 r. w wielodzietnej rodzinie w Cantalpino w Hiszpanii. Jej rodzice Juana Yenes i Agostino byli ludźmi bardzo ubogimi. Utrzymywali się z pracy najemnej ojca, a gdy nie starczało pieniędzy i jedzenia, musieli żebrać u bogatych rolników. Mimo tych doświadczeń rodzina Palomino należała do wyróżniających się wiarą i pobożnością.
Dzięki religijnemu wychowaniu wyniesionemu z rodzinnego domu ośmioletnia Euzebia bardzo głęboko przeżyła uroczystość I Komunii Świętej. W tym dniu oddała całe swoje życie Jezusowi.
Bieda spowodowała, że w wieku 12 zaledwie lat opuściła dom rodzinny i udała się wraz ze swoją siostrą do Salamanki w poszukiwaniu pracy. Znalazła tu zajęcie w charakterze pomocy domowej. Tu także poznała Córki Maryi Wspomożycielki. Uczęszczała do prowadzonego przez nie Oratorium i zapisała się też do szkoły świątecznej. Wkrótce zaczęła pracować u salezjanek. Wykonywała proste zajęcia gospodarcze, odprowadzała dziewczęta z internatu do szkoły. Swoją dobrocią, uczynnością i radosnym usposobieniem bardzo szybko zdobyła serca tych, wśród których przyszło jej pracować.
W dniu 5 sierpnia 1922 r. Euzebia rozpoczęła nowicjat. Po dwóch latach formacji złożyła śluby zakonne i została skierowana do domu w Valverde del Camino. Do jej obowiązków należała praca w kuchni, na furcie i w ogrodzie oraz opieka nad małymi dziećmi w Oratorium. W całej okolicy słynęła z uczynności. Ludzie przychodzili do niej po radę, prosili o modlitwę. Siostra Euzebia szczególnie ukochała nabożeństwo Drogi Krzyżowej i do Najświętszej Maryi Panny.
W jej duchowym rysie charakterystyczna była także miłość do ziemskiej ojczyzny – Hiszpanii. Od początku lat 30. XX w. stała się ona areną ciągłych konfliktów i niepokojów, które doprowadziły do wybuchu wojny domowej. Rozpoczęły się prześladowania Kościoła, w czasie których wielu chrześcijan poniosło śmierć za wiarę z rąk miejscowych komunistów wspieranych przez międzynarodowe brygady. S. Palomino przewidywała te tragiczne chwile i złożyła Bogu ofiarę ze swojego życia w intencji pokoju w Hiszpanii, wolności religijnej, zbawienia wszystkich. W dniach poprzedzających okrutną wojnę wzywała do modlitwy za Kastylię, a swej przełożonej, s. Carmen Moreno Benítez, przepowiedziała męczeńską śmierć.
Pan Bóg przyjął ofiarę s. Euzebii Palomino. Zmarła 10 lutego 1935 r. w wieku 36 lat. Jan Paweł II ogłosił ją błogosławioną w dniu 25 kwietnia 2004 r.
ks. Jarosław Wąsowicz SDB(cyt.za: don Bosco.pl)
(1858 – 1893)
Wspomnienie: 2 sierpnia
Zwycięskie powołanie Augusta Czartoryskiego
Wprawdzie ks. August Czartoryski nie stanął na czele grupy polskich salezjanów, którzy zainicjowali dzieło ks. Bosko na zniewolonych wówczas ziemiach polskich, ale z jego fundacji w salezjańskich zakładach we Włoszech mogli się kształcić młodzieńcy, którzy przybywali tu z różnych regionów Polski. Pierwsi polscy salezjanie zanieśli za to księcia do ojczyzny na swoich sztandarach, popularyzując jego świątobliwe życie w „Wiadomościach Salezjańskich” i w licznych publikacjach, które masowo kolportowano wraz z rozwijającymi się na terenie Galicji salezjańskimi dziełami wychowawczymi dla młodzieży. Książę August Czartoryski był wśród rodaków postacią rozpoznawalną i swoim nazwiskiem uwiarygodniał młode i krzepnące jeszcze zgromadzenie zakonne. Już wówczas rozpoczęto starania o wyniesienie go na ołtarze, co nastąpiło jednak dopiero po ponad stu latach od śmierci świątobliwego księcia, 24 kwietnia 2004 r. Błogosławiony ks. August Czartoryski staje się dziś szczególnym patronem młodzieży, która pokonać musi wiele przeciwności, aby móc realizować swoje życiowe powołanie.
U progów salezjańskich dziejów na ziemiach polskich kilka wydarzeń miało charakter wyraźnie opatrznościowy. Do takich można zaliczyć kapłaństwo i pobyt w dopiero rozwijającym swoje skrzydła zgromadzeniu salezjańskim księcia Augusta Czartoryskiego.
Pomimo iż był salezjaninem zaledwie pięć lat, a w kapłaństwie przeżył tylko rok, na trwałe wpisał się w dzieje salezjańskiej Polski i dziś czcimy go w Kościele jako błogosławionego.
Co takiego wyjątkowego wydarzyło się w życiu księcia, spokrewnionego z najbardziej znamienitymi rodami arystokratycznymi Europy, że postanowił realizować swoje życiowe powołanie z dala od salonów pośród salezjanów ks. Bosko i jaki to miało wpływ na rozwój salezjańskich dzieł na ziemiach polskich, znajdujących się wówczas w rękach zaborców.
Patriotyczna arystokracja
Nazwisko Czartoryskich znane było niemal wszystkim ówczesnym Polakom i kojarzone w walką o odzyskanie utraconej pod koniec XVIII w. niepodległości. W latach 1843-1875 ich paryska siedziba w Hotelu Lambert stała się głównym ośrodkiem Wielkiej Emigracji i zarazem konserwatywnego obozu politycznego, zwanego Familią. Środowisko to znacznie się zaktywizowało po upadku powstania listopadowego, a w Hotelu Lambert gościli tak znamienne postaci jak Fryderyk Chopin, narodowi poeci Juliusz Słowacki i Adam Mickiewicz czy też znakomity malarz Juliusz Kossak.
W tej właśnie siedzibie rodu Czartoryskich przyszedł na świat 2 sierpnia 1858 r. August, którego wychowywano zgodnie z przyjętym pośród arystokratycznych rodzin zwyczajem kultywowania dobrych obyczajów i wielowiekowych rodowych tradycji. Celebrowano spotkania przy okazji uroczystości rodzinnych, świąt kościelnych czy zimowych i letnich wakacji. W przypadku rodziny Czartoryskich było to również wychowanie religijne w duchu katolickim, które wynikało z głębokiej wiary, zwłaszcza twórcy Familii i Hotelu Lambert Adama Jerzego, dziadka Augusta. Powszechnie znana jest jego dewiza życiowa: „Katolicyzm nie powinien być z miłości ojczyzny, ale patriotyzm z miłości Boga”. Ten emigracyjny przywódca zniewolonego narodu był przekonany, że „Bóg Polski nie opuści”. August odziedziczył po przodkach nie tylko majątek, ale również i głęboką religijność, która motywowała do postaw społecznych i patriotycznych. Wyróżniał się w tym względzie w gronie swoich rówieśników z rodzin arystokratycznych.
August był wychowywany również z myślą o powierzeniu mu w przyszłości przywództwa obozu patriotycznego, na którego czele stała jego rodzina. Starannie dobierano mu nauczycieli i wychowawców, wśród których wymienić należy zwłaszcza Józefa Kalinowskiego, powstańca i oficera, który po klęsce powstania styczniowego został skazany na Sybir. Po powrocie z wygnania osiadł na krótko w Paryżu, zajmując się właśnie nauczaniem Augusta Czartoryskiego, po czym wstąpił do karmelitów i przyjął imię Rafał. Został wyniesiony na ołtarze przez Jana Pawła II i czcimy go jako świętego.
Książę za młodu bywał w najważniejszych europejskich salonach. Zwiedził wiele ważnych miejsc, co było elementem jego wszechstronnej edukacji. Dziś powiedzielibyśmy, iż w tym względzie był Europejczykiem. Plany Pana Boga jednak były zgoła inne i August nie stanął ani na czele rodu, ani emigracyjnego obozu patriotów.
Salezjanin
Okazało się, że decydującym wydarzeniem w życiu Augusta Czartoryskiego było spotkanie z Janem Bosko, do którego doszło w Paryżu w siedzibie rodu Hotelu Lambert 18 maja 1883 r. August od pierwszego spotkania zauroczył się osobą świątobliwego kapłana, o którego dziełach na rzecz ubogiej młodzieży było już głośno. Nastąpiło to w momencie, kiedy stawał się już dojrzałym młodzieńcem. Miał 25 lat i familia oczekiwała od niego konkretnych decyzji dotyczących życiowych planów. W sercu księcia tliło się jednak powołanie do życia zakonnego i kapłaństwa. Po kilku wizytach w Turynie w oratorium na Valdocco i rozmowach z ks. Bosko upewnił się wewnętrznie, że swoje życiowe powołanie powinien realizować w zgromadzeniu salezjańskim. Na drodze jednak do wstąpienia w szeregi duchowych synów ks. Bosko musiał pokonać kilka niemałych przeszkód. Opór rodziny, początkowa niechęć dla tych planów samego ks. Bosko, także problemy natury zwyczajowej wynikłe z arystokratycznego wychowania oraz pogarszające się zdrowie to najważniejsze z nich. Książę jednak pomimo przeciwności dopiął swego.
Protagonista dzieł salezjańskich na ziemiach polskich
W czerwcu 1887 r. August rozpoczął nowicjat w San Beningo Canavese. Strój zakonny przyjął z rąk samego ks. Bosko 27 listopada 1887 r. To ważny dzień w historii salezjańskiej Polski, ponieważ wraz z Augustem sutannę przywdział Wiktor Grabelski. Obaj w wizji przełożonych mieli zaszczepić zgromadzenie na ziemiach polskich. W 1888 r. książę złożył profesję zakonną i zrzekł się przysługujących mu prerogatyw majątkowych i tytułu ordynata sieniawskiego. Niestety, stale pogarszał się stan jego zdrowia, także rodzina cały czas nalegała, aby porzucił zgromadzenie i rozpoczął leczenie postępującej gruźlicy w znamienitych kurortach. August akceptując z pokorą Boże plany i krzyż, który przyszło mu nieść, postanowił pozostać salezjaninem aż do śmierci. Wytrwale studiował teologię i przygotowywał się do święceń kapłańskich, które otrzymał 2 kwietnia 1892 r. w San Remo.
Życie kapłańskie ks. Augusta trwało zaledwie rok. Zmarł w Alassio 8 kwietnia 1893 r. w opinii świętości. W jego krótkim salezjańskim życiu spełniły się jednak prorocze słowa ks. Bosko, które wypowiedział do księcia, kiedy ten przywdziewał strój zakonny: „Odwagi, mój książę. Dziś odnieśliśmy wspaniałe zwycięstwo. Ale muszę także z wielką radością powiedzieć wam, że przyjdzie dzień, w którym książę będzie kapłanem i z woli Boga uczyni wiele dobra dla swojej ojczyzny".
ks Jarosław Wąsowicz, salezjanin(cyt. za: don Bosco.pl)
(1902 – 1977)
Wspomnienie: 7 lipca
Wczesne lata młodości
Maria Romero Meneses urodziła się w zamożnej rodzinie 13 stycznia 1902 roku w Granadzie (Nikaragua). Jej ociec zajmował wysokie stanowisko w rządzie Republiki, ale zawsze miał na uwadze i pomagał tym, co nic nie mieli. Maria od najmłodszych lat nauczyła się, co to znaczy ofiarować praktyczną pomoc nawet w najbardziej trudnych czasach. Rodzina miała wspaniałe plany względem Marii: studia muzyczne, nauka gry na fortepianie i skrzypcach.
Doświadczenie u Sióstr Salezjanek
W wieku dwunastu lat zaczęła uczęszczać do szkoły katolickiej prowadzonej przez Córki Maryi Wspomożycielki Wiernych. W szkole szybko się odnalazła, była szczęśliwa i w każdej sytuacji służyła pomocą. Wszystko wskazywało na to, że charyzmat księdza Bosko był jakby stworzony właśnie dla niej.
W nowicjacie uczyła muzyki oraz pracowała w Oratorium Świątecznym. To właśnie tam, po raz pierwszy miała kontakt z dziewczętami, znajdującymi się w trudnej sytuacji.
Kostaryka
Po złożeniu ślubów wieczystych, Maria udała się do San José na Kostaryce. Miejsce to miało stać się jej drugą ojczyzną. Została skierowana do pracy, jako nauczycielka w szkole dla dziewcząt z bogatych rodzin. Jednak Maria, idąc za wzorem księdza Bosko, szukała kontaktu zwłaszcza z dziewczętami „biednymii opuszczonymi”.
Oratoria świąteczne dla biednej młodzieży
Spośród swoich najlepszych uczennic stworzyła grupę Apostołek dla Oratorium. Same siebie nazywały „las misioneritas”. Chodziły do ubogich domów, pomagały w sprzątaniu, przynosiły jedzenie i ubrania, o które starała się siostra Maria oraz katechizowały. Wtedy to siostra Maria zaczęła otwierać świąteczne oratoria dla biednej młodzieży: w sumie było ich trzydzieści sześć.
Znaki pomocy Maryi Wspomożycielki
Maryja Wspomożycielka Wiernych, którą siostra Maria nazywała swoją Królową, „zatroszczyła się” o to, aby liczne ofiary spływały na rzecz tych dzieł. Dzięki ochotnej pomocy wielu specjalistów z zakresu medycyny, udało jej się otworzyć klinikę z wieloma oddziałami, by w ten sposób zapewnić biednym pomoc medyczną. W klinice znajdowały się również salki katechetyczne, pomieszczenia do nauki czytania i pisania oraz kaplica.
Niewiarygodne osiągnięcia
Budowała schroniska dla bezdomnych, tzw. Cytadele Maryi Wspomożycielki, dzieła, które wciąż cieszą się zainteresowaniem zwłaszcza dzięki pomocy świeckich stowarzyszeń (Asociación Ayuda a los Necesitados). Aby jeszcze bardziej szerzyć salezjańską pobożność do Maryi Wspomożycielki Wiernych, wybudowała kościół w samym centrum w centrum Saint José. W rzeczywistości czyniła wielkie rzeczy dzięki wierze oraz pomocy dobrych ludzi, których zjednywała sobie dzięki pobożności maryjnej.
Kontemplacyjna w działaniu
Podobnie jak ks. Bosko i Matka Mazzarello była kontemplacyjna w działaniu. Jej zjednoczenie z Bogiem było niewątpliwie wspomagane przez kierownictwo duchowe. Wiele z jej „Escritos Espirituales” zostało w późniejszym czasie opublikowane. Zmarła 7 lipca 1977 roku na niewydolność serca.
Odznaczenia państwowe i kościelne
Władze państwowe Kostaryki przyznały siostrze Marii tytuł honorowego obywatela kraju. Jej ciało znajduje się w Saint José, w miejscu, gdzie zainicjowała wspaniałe dzieło „Casa de la Virgen” oraz „Obra social”.
14 kwietnia 2002 roku Ojciec Święty Jan Paweł II zaliczył siostrę Marię w poczet błogosławionych.
(cyt.za: sdb.org.pl)
12 października 1880 r. – 15 marca 1951 r.
Wspomnienie: 15 marca
Urodził się we Włoszech, w ubogiej rolniczej rodzinie. Kiedy skończył 16 lat wraz ze swoją rodziną wyemigrował do Argentyny w poszukiwaniu szczęścia. W Bahia Blanca młodzieniec zapoznał się ze salezjanami. Mając 19 lat pożegnał się z najbliższymi i wstąpił do nowicjatu salezjańskiego. Będąc klerykiem został przeznaczony do opieki nad księdzem chorującym na gruźlicę, którą sam się zaraził. Został wysłany do Viedma, aby wzmocnić zdrowie. Pielęgnowany z miłością, nie tyko wyzdrowiał, lecz i odnalazł swoja misję – być pielęgniarzem chorych. Przerwał naukę teologii i został koadiutorem (bratem salezjaninem) rozpoczynając swoją misję wśród ubogich chorych w mieście. Będąc dyrektorem szpitala przez wiele lat na rowerze pokonywał wiele kilometrów zawożąc lekarstwa chorym, pragnąc pocieszyć ludzi, którzy stracili nadzieję i szukając pomocy dla swojego szpitala. Szczególną uwagę skierował na bezpłatną opiekę nad chorymi. Wszyscy znali „doktora” Artemida i wielce cenili jego miłość, która zawsze była oświecona przez wiarę i oddanie się Opatrzności. Pan Zatti był dobry i mądry, kochający i stały. Spieszył do każdego, do wszystkich zwracał się po imieniu stosując odpowiednie słowa. Nie poddawał się przeciwnościom, zawsze pragnąc służyć tyko Chrystusowi w najbardziej cierpiących i biednych braciach. Całe życie przeżył służąc innym kończąc swoją ziemską pielgrzymkę 15 marca 1951 r.
Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym 14 kwietnia 2002 r.
***
Jeden z jego znajomych wspomina: „Artemide Zatti był czysto duchowym człowiekiem. Tak duchowym, że nawet materialne sprawy podnosił do Nieba. Zatti był wybitnym misjonarzem wśród emigrantów, młodzieży i biednych; był wcieleniem pracy i radości, wiernością duchowi ks. Bosko”. Bez wątpliwości, jest przykładem dla wszystkich zakonników i świeckich, jak można uświęcić nawet najbardziej pokorna pracę jednocząc się z Bogiem i służąc najbardziej potrzebującym braciom.
„Jeśli chcesz, by Bóg był dla ciebie miłosierny, bądź miłosierny dla ubogich. Wtedy będziesz mol powiedzieć: „czynię, co mogę”. Jeśli czynisz, co w twojej mocy, możesz być spokojny. Jeśli nie macie bogactw, daj to, co możesz. Czy brakuje chorych, których mógłbyś odwiedzić, pielęgnować, być obok? Czy nie ma opuszczonej młodzieży, którą trzeba wychować po chrześcijańsku? Czy nie ma braci, którzy m trzeba pomóc, wysłucha?” (ks. Bosko)
(Cyt.za: bosco.lt)
Zamordowani przez komunistów
Wspomnienie – 29 lipca
W latach 1936-1939 okrutna wojna zalała Hiszpanie krwią. Liczba ofiar przekraczała milion. Wśród nich byli ludzie z różnych warstw społecznych. Kiedy krajem zaczęli rządzić anarchiści i socialkomuniści zaczęło się szerzyć prześladowanie chrześcijan. Byli mordowani księża, zakonnicy i wierni. Pośród dziesiątek tysięcy zamordowanych z powodu wiary były 283 siostry zakonne, 2365 zakonników, 4148 księży diecezjalnych, 12 biskupów. Niektórych spośród tych męczenników Kościół ogłosił błogosławionymi. Z tego okresu spośród duchowych synów i córek ks. Bosko błogosławionymi zostali ks. Józef Kalasanty i 32 jego towarzysze (wliczając w tę liczbę 2 siostry salezjanki); wszyscy zostali zamordowani w lecie lub zimie 1936 r. w Hiszpanii, w diecezji Walencji. Byli to przykładni zakonnicy, wierni swoim codziennym obowiązkom i apostołowie młodzieży. Nie uciekli oni w czasie prześladowania i nie wstydzili się wiary katolickiej, wyznając ja do końca. Zostali ogłoszonymi w marcu 2001 r.
***
Jeden ze świadków wydarzeń w Walencji opowiada: „wtargnąwszy do środka uzbrojeni żołnierze znaleźli nas na głównych schodach. Wycelowali w nas broń. W następnej chwili jeden z nich krzyknął na swoich towarzyszy: „Dlaczego nie strzelacie? Czy nie umówiliśmy się, że każdy zastrzeli po jednej osobie?..” Ks. Kalasanty udzielił błogosławieństwa. On, drugi współbrat i ja zostaliśmy przewiezieni do centrum Walencji. Kiedy jechaliśmy zauważyłem, że jeden z żołnierzy cały czas bron miał wymierzona w ks. Kalasantego, ponieważ wiedział, że jest osoba duchowną. Nagle usłyszeliśmy strzał. Ks. Kalasanty wypowiedział słowa: „Mój Boże!” i zsunął się w kałużę krwi. To było 29 lipca 1936 r.”
„Śmierć salezjanina jest opromieniona nadzieją wejścia do radości Pana. A jeśli się zdarzy, że salezjanin umrze pracując dla dobra dusz, to Zgromadzenie odniosło wielki triumf.” (Konstytucje salezjańskie, art. 54)
(Cyt.za: bosco.lt)
Zamordowani z nienawiści do wiary
(w tym: 30 salezjanów i 2 salezjanki)
Wspomnienie – 11 marca
W przeszłości Jan Paweł II dokonał już kilku zbiorowych beatyfikacji męczenników z okresu prześladowań Kościoła w Hiszpanii w latach trzydziestych XX w. (ostatnio 21 listopada 1999 r., por. «L'Osservatore Romano», n. 2/2000, s. 29-34), wynosząc do chwały ołtarzy łącznie ponad 200 osób. Beatyfikacja z 11 marca br. — największa z dotychczasowych — podwoiła liczbę męczenników uznanych publicznie przez Kościół, a reprezentujących ponad 10 tys. osób, które zostały we wspomnianym okresie zamordowane «z nienawiści do wiary». Ta pierwsza beatyfikacja nowego wieku i tysiąclecia była zwieńczeniem procesów kanonicznych przeprowadzonych w archidiecezji Walencji, w Barcelonie i w Leridzie. Dotyczyły one osób w różnym wieku i sprawujących różne posługi w Kościele: kapłanów diecezjalnych, zakonników, zakonnic oraz świeckich mężczyzn i kobiet. Liczba nowych błogosławionych jest tak duża, że nie sposób przedstawić tu szczegółowo historii życia i męczeństwa każdego z nich. Procesy ujawniły jednak pewne elementy wspólne dla wszystkich: przyczyną aresztowania i skazania na śmierć bez sądu była wyłącznie ich przynależność do Kościoła katolickiego, ich działalność duszpasterska i religijna; prześladowcy kierowali się nienawiścią do wiary i Kościoła, natomiast sami błogosławieni nie uczestniczyli w żaden sposób w toczących się wówczas walkach ideologicznych i politycznych; swoim świątobliwym życiem i świadectwem dali dowód gotowości do męczeństwa i przyjęli je jako wolę Bożą, nie stawiając oporu prześladowcom, ale szczerze im wybaczając.
***
Bł. Józef Aparicio Sanz został beatyfikowany jako jeden z 37 kapłanów archidiecezji Walencji, zamordowanych w okresie od sierpnia do grudnia 1936 r., czyli krótko po wybuchu wojny domowej. Urodził się 12 marca 1893 r. w Enguerze, przygotowywał się do kapłaństwa w seminarium w Walencji; święcenia przyjął 17 czerwca 1916 r. Pracował w różnych parafiach, podczas epidemii grypy w 1918 r. z wielkim poświęceniem i z narażeniem życia opiekował się chorymi, od 1931 r. był archiprezbiterem w rodzinnej Enguerze. Założył tam m.in. Akcję Katolicką i stowarzyszenie kobiet. Poniósł śmierć męczeńską w Picadero de Paterna 29 grudnia 1936 r. Krótko przed śmiercią napisał wiersz, w którym wyrażał gotowość przyjęcia męczeństwa, nazywając je największą łaską, jaką można otrzymać od Boga.
(cyt.za: opoka.org.pl)